Najlepsze historie z życia zawsze opowiada się po trochu, po kawałku. Ktoś coś zapamiętał i z tej pamięci rodzą się najpiękniejsze opowieści. Zupełnie tak, jakby siąść z przyjacielem i zacząć rozmowę: o sobie, o dzieciństwie na wsi, o Mamie, a jeszcze bardziej o Tacie, o wujkach, ciotkach, kuzynach. W takich chwilach chodzi o to, by mówić najprościej bez zadęcia, bez patosu, bez wstydu: o pierwszych widzianych pożarach, o stratach, które przygotowują nas na kolejne odejścia, o czarach, o sikaniu na stojąco, o wsi, o fuszkach życia, o tym, że Mama mogłaby być Stingiem, ale jej się nie chce.
I właśnie tak, jak w zwykłym życiu, o najważniejszych sprawach, i o tych całkiem zwyczajnych, które zna każdy Weronika Gogola opowiada w Po trochu.
"Najgorzej być małą dziewczynką. Bycie małym chłopcem jest o wiele łatwiejsze. Kiedy się bijesz, nikt nie przezywa cię Godzilla, tylko wszyscy mówią o tobie równy gościu, możesz sikać w lesie na stojąco i nie musisz się bać, że jakiś kleszcz wejdzie ci do środka, możesz mówić kurwa kiedy chcesz, nie musisz się dobrze uczyć, możesz być ministrantem i zarabiać pieniądze, chodząc po kolędzie, nie musisz odkurzać i zmywać naczyń, nie musisz nosić długich włosów i uważać na rzepy, nie musisz się bać, że kiedyś w końcu przyjdzie okres i będziesz mieć przesrane, jak mawia ciocia, nie musisz się opiekować młodszą siostrą albo bratem, nie musisz grać w ręczną tylko w nożną, możesz dłużej jeździć na rowerze po zmroku, nawet jak nie masz dynama, a przede wszystkim, przede wszystkim możesz jeździć na simsonku".