Co łączy dinozaury, Bursztynową Komnatę i ziomkowską organizację Unsere Matsch? Dlaczego służby specjalne wielu państw interesują się badaniami prof. Jarosława Tomasza Marii Blastuli, światowej sławy paleontologa? I co do tego mają Bracia Średni Reformowani ze starego, kryjącego wiele tajemnic klasztoru leżącego opodal jeziora Kurłajno? Wreszcie: kim naprawdę są mieszkańcy Gacek Małych i jak ważne jest prawo unijne?
Wszystko, a nawet więcej, wyjaśni się w aktach sprawy prowadzonej przez nadkomisarza Bolesława Marię Puchacza z Biura Inwigilacji, Dochodzeń i Analiz (BIDA) KG Policji, spisanych z polotem i wysokich lotów humorem. A jeśli ktoś poczuje się dotknięty, to... tak miało być, bo za sprawą Autorów i przy współsprawstwie wydawnictwa książka łamie wiele, jeśli nie wszystkie, konwencji już samą jej stronę tytułową okładki za przykład podając.
Jarosław L. i Tomasz B. poznali się w czasie studiów filozoficznych (z rozpędu zrobili potem jeszcze doktoraty) na Uniwersytecie Warszawskim w okresie schyłkowego Gierka i zapałali do siebie ogromną sympatią. Sympatia ta przetrwała próbę czasu, mimo że obaj mają żony i liczne dzieci. Te ostatnie mają zresztą nie ze sobą, lecz z żonami (swoimi). Prawdziwym natomiast owocem wspomnianej sympatii była powieść w odcinkach pt. Kapitan Sowa na trupie sławiąca pracę Milicji Obywatelskiej (niestety, dotąd pozostająca w rękopisie), którą pisali na zajęciach uniwersyteckich (szczególnie twórczo inspirowały ich dwa przedmioty: materializm historyczny oraz estetyka) i umieszczali w gazetce ściennej (wielokrotnie zrywanej, prawdopodobnie przez anonimowych fanów). Na kolejne owoce wzajemnej sympatii przyszło trochę poczekać: konkretnie do stanu wojennego. Wtedy to z wdzięczności za jego wprowadzenie i na cześć Generała redagowali przez prawie całą dekadę pismo (ukazujące się dość nieregularnie z przyczyn od autorów niezależnych) pt. Jaruzela. W końcu lat osiemdziesiątych pismo zmieniło nazwę na Głos Szarego Członka. Z powodu Jaruzeli, ku swojemu zdumieniu, otrzymali w czasach rządu Jerzego Buzka (był taki premier) odznaki Zasłużony Działacz Kultury, które noszą odtąd we wszystkie święta państwowe i kościelne. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku JL i TB trochę kolaborowali z telewizją i radiem, a jeden z nich (tylko zapomnieli, który) pisywał regularne felietony w Gazecie Wyborczej, podczas gdy drugi pisywał w Tygodniku Solidarność. Potem się rozeszli (ale nie z żonami), bo jeden poszedł w dyplomację, a drugi w jeszcze dziwniejsze przedsięwzięcia. W końcu się znowu zeszli i spłodzili tę powieść. Jej pisanie trwało kilka lat, w czasie których jednego z nich trafił w górach (ale nie naszych) piorun, co odbiło się zdecydowanie korzystnie na poziomie prezentowanego tutaj humoru.
Długo zastanawiali się, jak określić rodzaj pisarstwa, który uprawiają. Ostatecznie, by ułatwić pracę teoretykom literatury, doszli do wniosku, że jest to nowy zupełnie gatunek i nazwali go realizm absurdalny.