Z lektury całości wychodzi się sytym, zregenerowanym i ubogaconym: Bouvier mistrzowsko łączy konfesję z obserwacją, po wirtuozersku także oswaja egzotyzm i orientalizm (oswaja, ale nie familiaryzuje nie ma tu ani banałów sentymentalności, ani hipokryzji pobłażliwości). Brakoniecki-tłumacz z kolei asystuje autorowi z ogromną wprawą, dojrzałą wrażliwością, a także skupieniem stylisty, dopomagając w trudnym transferze przeżyć, doświadczeń, wielokrotnie przepisywanej momentalności. Na Północy / ryż zamarzł w stodołach, wieśniak zaznacza rozpalonym żelazem / worki do zniszczenia, zawiadamia poeta w wierszu Ostatnia niedziela przed śniegiem. Realizm w funkcji chwytu uniezwyklenia? Może raczej w zastępstwie wszelkiej półfantastycznej sekretności? Bo Bouvier nie jest we własnej odysei ani Odyseuszem, ani zalotnikiem ani nie kocha skóry świata, ani nie kocha jego duszy. To skupiony, sumienny wędrowiec. To cyzelator doświadczenia. Karol Samsel