Pewnego dnia z książki na zagraconym biurku wysuwa się oderwany fragment starej gazety z pytaniem: Kim jesteś, Zuzanno?
Jarosław Mikołajewski nie pamięta, kiedy zapisał to zdanie. Ale pamięta, że pierwszy raz usłyszał o Ginczance, gdy miał kilkanaście lat. Moja fascynacja zrodziła się z szoku, że chodziło o młodą, zamordowaną poetkę żydowską, o której mówiono, że była piękna jak nikt, jako człowiek i jako kobieta.
Jedno oko miała niebieskie, drugie zielone. Nie, jedno ciemne, drugie pomarańczowe. Jej własna twarz ją zdradziła, jej piękna twarz powie ktoś później. Wysoka, smukła, ładna, elegancka, piękna, najpiękniejsza, dowcipna, inteligentna, łagodna, choć ironiczna Poeta goni za cieniem zamordowanej poetki, po której zostało niewiele ponad wspomnienie zjawiskowej urody i nieliczne wiersze, od których nie umie się od kilkudziesięciu lat uwolnić. Mikołajewski wiele razy słyszy w czasie swoich długoletnich poszukiwań poetki: Zakochałeś się w niej i już.
Dla tłumacza, poety, bajkopisarza, najbardziej czułego z reporterów granice gatunków nie istnieją. Dlatego reportaż wspierany wymianą korespondencji z włoskim przyjacielem miesza się tu z poezją, by w końcu przejść w dramat i tak fikcja żeni się z rzeczywistością, żeby opowiedzieć coś, co było lub miało być, lub być powinno.
To nie jest nie tylko opowieść o Zuzannie Ginczance. To opowieść o kimś, kto jej szuka. O obsesji, legendzie, poezji, wojnie. I o samym szukaniu.