Jazz, panie Brubeck kocham od zarania. Pamiętam jak dziś ten dzień po lekcjach, kiedy kolega z podstawówki imieniem Bartek, mający majętną rodzinę w Ameryce, puścił mi u siebie w domu świeżo nadesłaną płytę z negro spirituals. Runął na mnie ocean rytmicznego śpiewu i powalił swoją mocą. Odtąd bez względu na zagłuszenia chciwie wsłuchiwałam się w Voice of America, a zwłaszcza w Jazz Hour, którą prowadził aksamitnym barytonem Willis Conover. Był na naszej komunistycznej ćwierćkuli Wielkim Guru, i gdy przyjechał do Warszawy na jedno z pierwszych Jazz Jamboree w Filharmonii Warszawskiej, publiczność na jego widok wstała z miejsc, nagradzając go niemilknącymi oklaskami. Takie to były czasy.