Angażowanie literatury w dyskurs społeczny znowu wraca do łask. Niemniej mało który autor wypowiadający się de publicis potrafi tak głęboko jak Marek Czuku umieścić swoje refleksje w kontekście historycznym, udowadniając, że teraźniejszość jest skutkiem tego, co działo się w ósmej dekadzie minionego stulecia, bo z jej dylematami związane są pierwsze zamieszczone w tym zbiorze wiersze, skoncentrowane wokoło tematyki starcia jednostki z machiną dziejów, które w określonym momencie zyskało oblicze realsocjalistycznej opresji, dręczącej nijakości, społecznej anomii. Trudno jednak te utwory uważać tylko za dokument pewnej epoki. Z dzisiejszej perspektywy czasy te zapisane przez poetę jawią się jako preludium do tego, co przyniosły dziesięciolecia tzw. odzyskanej wolności, która okazała się wolnością nie tragiczną, jak u Wierzyńskiego, ale wolnością tragikomiczną, czasem buraka, czasem ponowoczesnych mitologii, pomieszania umysłów i bełkotliwych języków, a spełniona baśń liberalnej demokracji nie zdołała pogodzić wolności z odpowiedzialnością. Co wobec tego może zrobić poeta czy pisarz? Szukać właściwych słów, by raz analitycznie, a raz satyrycznie zdiagnozować postransformacyjną międzyepokę, która rozpoczęta przed trzydziestu z górą laty dotąd nie może się skończyć. Co może robić każdy z czytelników tej książki? Trzymać się sformułowanej przez Marka Czuku zasady: Gdy nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o to, żeby nie wejść w błoto. Piotr Wiktor Lorkowski