Ta książka "Dziecko Pokuty" odsłania boleśnie ludzką hipokryzję. Nagle budzimy się z pięknego snu. Idealni ludzie, dobrzy chrześcijanie, których poznajemy na początku opowieści, okazują się wcale nie tacy krystalicznie czyści. Wiara okazuje się tylko wygodnym płaszczykiem nosisz, kiedy ci wygodnie, a jak się robi za gorąco, odwieszasz do szafy. Dla Diny jest to bolesna lekcja.
W tej opowieści dotykamy problemu prawdziwej wiary, płynącej prosto z serca. Wiary, która sprawia, że nie wybieramy tego, co wydaje się nam łatwiejsze czy lepsze. Główna bohaterka wiele wycierpiała w imię swoich przekonań, wiara dała jej jednak oparcie, którego nie potrafili zapewnić jej najbliżsi.
Myślałam, że mnie samą ta religijność zmęczy i zniechęci, ale nie. Za sprawą pióra Francine Rivers można się nawet nawrócić, tak pięknie o niej pisze. W tej powieści doświadczamy bowiem żywego Boga, który kocha swoje owieczki i mówi, ciągle do nich mówi. Trzeba tylko nauczyć się go słuchać.
Autorka serwuje nam błyskotliwą i bezlitosną satyrę życia, w której poniekąd każdy się odnajdzie.
Była zimna styczniowa noc, kiedy zdarzyła się ta rzecz niewybaczalna, nie do pomyślenia. Tak zaczyna się opowieść o Dinie, której życie w krótkiej chwili rozpadło się niczym kryształ na dziesiątki drobnych kawałków.
Wracała z pracy... Akurat zepsuł się jej samochód... Co prawda było już późno, ale kampus był blisko... Nim jednak tam dotarła, dopadł ją ten mężczyzna ze starego kombi... W jednym momencie jej przyszłość stała się ciemną plamą, która z każdym dniem zdawała się coraz bardziej przerażać.
Potem nadeszły dni, o jakich chciała zapomnieć. Trzeba tylko usłyszała chyba w klinice pozbyć się tego, co poczęło się w tych przerażających okolicznościach... To niegroźny zabieg" Czy jednak na pewno? To pytanie formułowane na różne sposoby wracało do niej niczym echo, przynosząc same wątpliwości