Bo Schnborn, proszę państwa, to największy w Krakowie lunatyk, zakochany po uszy w mieście. Zna absolutnie każdy kąt Krakowa, wszystkie portale, attyki, podworce, załamania murów, każdy metr kwadratowy Wawelu, ulice, kościoły, walące się chałupy przedmieść i pałace. [] I z teką kartonów i ołówkiem, z benedyktyńską co tam benedyktyńską z Schnbornowską arcycierpliwością i precyzją odtwarza cały Kraków. W Krakowie do dziś można spotkać ludzi, którzy pamiętają nie tylko prace Bronisława Waldemara Schnborna, ale wspominają i podziwiają nieprzeciętną osobowość artysty i człowieka oddanego całym sercem ukochanemu miastu, z którym związał wszystkie swoje życiowe pasje. Przybył tu 9 maja 1945 roku, w sam dzień zakończenia wojny, by na papierze utrwalić to, co po wojennych zniszczeniach pozostało najcenniejsze dla Polski: ocalały Kraków z królewskim zamkiem na Wawelu. Zamieszkał na Zwierzyńcu, przy malowniczo wijącej się nad Rudawą ulicy Emaus przypadkowo tam właśnie, gdzie stoi kościół Najświętszego Salwatora, jeden z najstarszych zabytków miasta, którego legendę o grajku i złotym trzewiczku w dzieciństwie opowiadała mu matka. Pisał wówczas do rodziny: miasto, jakby wymarzone dla mnie, z jego sztuką i chwalebną przeszłością. Oby tylko wojny nie było [] odtworzę cały średniowieczny Kraków. Cel życia mam już jasno skrystalizowany.