Godzina przed świtem powstała z fascynacji autorki twórczością Hundertwassera - malarza, grafika i architekta, który nawiązywał do secesji, chciał on, żeby w miejscu pochówku ludzi sadzić drzewa, by powstawały raczej parki i lasy, a nie cmentarze, i aby następował w ten sposób odwieczny cykl śmierci i odrodzenia. Nie jest to tylko historia kryminalna, choć mamy zbrodnię. Nie jest to tylko romans, choć miłości, tej trudnej, nie brakuje. Nie jest to też wyłącznie pochwała kultury wschodu; jest to raczej zachęta, żeby mieć oczy szeroko otwarte, także na to, czego gołym okiem nie widać. To opowieść o przeszłości, która czasami do tego stopnia nas determinuje, że przetrwanie kolejnego dnia staje się niełatwym zadaniem. Autorka pokazuje nam tę prawdę na przykładzie trzech pokoleń kobiet: Laury, Fleur i Nikki. Przed laty te trzy Angielki mieszkały w Singapurze, gdzie miało miejsce zdarzenie, które zaważyło na ich losach. Pewnego upalnego dnia Fleur, wówczas młoda żona brytyjskiego pilota i matka pięcioletnich bliźniaczek Nikki i Saffie, traci męża. David ginie w katastrofie lotniczej. Niedługo potem Saffie znika bez śladu w Port Dickson, gdzie rodzice zabrali zrozpaczoną Fleur z córkami. W upalne popołudnie Saffie wychodzi z pokoju, gdzie śpi jej odurzona lekami uspokajającymi matka i nigdy nie wraca. Najbliżsi Saffi obwiniają się o to co się stało. Babka Laura - że akurat tego dnia wyjechała z Port Dickson. Fleur - że myślała tylko o własnej stracie i rozpaczy, nie dość troszcząc się o córki. Nikki obwinia matkę. Dwadzieścia osiem lat później Fleur wybiera się śladami Hundertwassera do Nowej Zelandii, to dla niej również okazja by odwiedzić córkę, która uciekła od niej najdalej, jak to możliwe. W Singapurze ożywają wspomnienia i Fleur trafia na ślad zaginionej Saffie...